Wiadomości o świecie out-Europa dla graczy (raporty itp.)
#1
By wszystko było w jednym miejscu, bo klnę szukając.

*******************************


Cytat:Raport don Gamy z 10001
(Richtus, Gandzia, Milord)

[Skrót raportu; nie zawiera m.in. szczegółowego dziennika, w którym widać jak bardzo przeszkadzały warunki pogodowe. Wyprawa większość czasu dla oszczędności paliwa płynęła na żaglach, stąd powolność… ale i zasięg, liczony od bazy zaopatrzeniowej, a niekoniecznie od miejsca z paliwem…]
1. Przepłynięcie obok Maroka
Piraci Marokańscy, w obliczu sponsorów wyprawy jak i siły samej eskadry osłonowej wyprawy, nie narzucali się swoją obecnością. Wyprawa skatalogowała część wybrzeży Maroka. Nie dostrzeżono większych miast za Marakeszem - nawet A107, należąca do Republiki Szamańskiej, ma tylko wioski rybackie i senne pipidówy. To znaczy obserwowano bazę morską: pustą, żadnych statków i okrętów tam nie było… aż dziw, bo to świetne miejsce na pobieranie “myta”. Ferdynand nawiązał kontakt z załogą bazy morskiej; wymieniono kurtuazyjne prezenty i po stwierdzeniu że tubylcy nie mają pojęcia co jest na południe od nich wybrzeżem - popłynięto dalej.

2. Wyspy Zielonego Przylądka
Na wysokości miejsca gdzie Wybrzeże Maroka przechodzi w “Basen Gwinejski”, poza obserwacją wybrzeża i nawiązywaniem kontaktów z tubylcami, sprawdzono pierwszy z celów wyprawy: Wyspy Zielonego Przylądka. Leżą one już na Basenie Gwinejskim, ale w jego północnej części; były od początku uznawane za dobre miejsce na dodatkową bazę zostawioną za plecami.
Na Wyspach odkryto społeczność tambylców i to dobrze zorganizowaną; ich życie zdawało się gromadzić przede wszystkim wokół zachodniej części wysp, zarówno tej zdatnej do uprawy roli jak i wokół największych wulkanów tychże Wysp. Wyprawa została przyjęta dobrze: wyznaczono wyprawie całą wyspę Boa Vista jako potencjalną bazę. Zbudowano tam kilka budynków i prymitywny fort tudzież port. 
Ferdynand don Gama próbował nawiązać kontakt z władzami Wysp Zielonego Przylądka, ale napotykał na mur uprzejmej obojętności; nie okazywano wrogości, w rzeczy samej zakupywano drogą handlu wymiennego towary niedostępne na suchej i pustynnej Boa Vista (głównie drewno, ale też zwierzęta hodowlane - mięso), nawet dano trochę podarków w postaci świeżych ryb. W trakcie tych prób, zauważono raz - jeden jedyny raz - białe osoby wśród czarnych miejscowych. Co więcej, według niektórzych marynarzy (brakuje zdjęć!) miały one spiczaste uszy, “niezwykłą urodę” i tambylcy okazywali im czcię i wyraźnie uznawali jak za osoby najwyższego szacunku.
Na pytania o roboczo nazwane “elfy”, tambylcy odpowiedzieli po swojemu uprzejmym milczeniem - tym razem dołączając za darmo towary których wtedy najbardziej potrzebowała ekspedycja… by ruszyć dalej. Zrozumiano aluzję i tematu nie drążono (i don Gama sądzi że dzięki temu tydzień później, tuż przed dalszym rejsem, otrzymali “prezent” w postaci świeżego prowiantu, oraz miejscowe alkohole - w tym zupełnie niezłe wino daktylowe).
Załoga bazy-portu składała się w tym miejscu z osób które już się rozchorowały na różne sposoby, oraz kartografa, lingwisty i podobnych (akurat też tych bardziej chorych). Prowadzone są badania nad tambylcami i wyspami, w kategoriach praktycznych - nanoszenie map wybrzeży wysp mniej zaludnionych, jak i ustalanie najbardziej wartościowych dla tambylców przedmiotów na handel.

3. Zatoka Gwinejska “[Basen Gwinejski” - “Zatoka Beninu”]
Wyprawa po wypłynięciu z Wysp Zielonego Przylądka, ruszyła dalej wzdłuż tzw. Wybrzeża Kości Słoniowej a potem - wybrzeża Zatoki Gwinejskiej. Don Gama miał tłumaczy, niewolników z Agysimby których zakupiono od Kartaginy i wyzwolono - znali miejscowy język, choć żaden z nich przed Kartaginą nie widział Morza… wywodzili się z terenów na północny-wschód od Zatoki Gwinejskiej. Nie mogli więc przygotować go na wodzów dość serdecznie witających białych, choć spodziewających się że Ci kupią od nich niewolników… pieprzone Królestwo Piratów… w każdym razie nawet po wyjaśnieniu tej wątpliwości byli nastawieni pozytywnie - ekspedycja miała dla nich duże ilości stalowych siekier, strzelb gładkolufowych i przydatnych urządzeń mechanicznych.
Czego nie wiedziano i co wzbudziło pewien szok, to fakt że niektórzy z ważniejszych wodzów mieli sprzęty jeszcze bardziej zaawansowane. Z pewnością Kartagina na południe nie sprzedaje lamp elektrycznych, generatorów prądu ani nawet patefonów - a takie rzeczy mieli najważniejsi wodzowie, wyraźnie skądś zdobyte drogą handlu… według nich “ze wschodu” (nie od wybrzeża! nie spodziewali się że my coś takiego będziemy mieć!)
…poświęcono jeden z patefonów wyprawy wraz z kilkoma płytami (kiedyś załoga “Rammsteina” wybaczy nam zubożenie kantyny, na pewno kiedyś wybaczą…) i okazało się że ten dar był uważany za iście królewski - znali się na takiej technice i skąd to mieli. Skąd? Ciężko powiedzieć.
Na pewno można powiedzieć, że na wybrzeżu Zatoki Gwinejskiej są ludy o wyższym poziomie technologicznym niż mogłoby się wydawać - wczesna epoka żelaza, oraz zaskakujące technologiczne cacuszka. Tubylcy relatywnie przyjaźni, choć wyraźnie spodziewali się że przyjedziemy z siatkami do łapania niewolników (których mieli już spakowanych i wypytywali czemu w tym roku nikt nie przypłynął… zdaje się że pływają tu ludzie z Wolnego portu Marrakesz).

Poza wielkimi chęciami do niewolnictwa, region wyraźnie jest bogaty w złoto: oni je cenią, bo europejczycy je cenią, ale z pewnością da się robić korzystne interesy. Choć na pewno należy nie być zwiedziony ichnią serdecznością do handlu: kto wie czy gdyby ekspedycja nie była tak uzbrojona, nie wpadliby na pomysł “ile mogliby gdzieś dalej kosztować biali niewolnicy?” - a z kimś dalej na wschodzie wyraźnie przeca handlują…

4. Basen Angolski
Na południe od Zatoki Gwinejskiej, płynąc wzdłuż wybrzeży Afryki były napotykane coraz bardziej nieprzychylne plemiona… i coraz bardziej też prymitywne. Mniej więcej od okolic ujścia rzeki Kongo aż do południowych obszarów pustyni Namib grupy mieszkańców (bo nie plemiona) znajdowały się na poziomie epoki kamiennej i strzelały z łuków na każde próby kontaktu. Nie widząc sensu w kontaktach z nimi - co z tego że ich się pokona, jak tu chodzi o informacje? Poza tym: jak pokonać ludzi, którzy na widok okrętów z napędem parowym i działami odtylcowymi, mimo pokazu uzbrojenia, nie boją się strzelać i to nawet zapalonymi strzałami? Można ich zabić, ale nie podbić…
Notowano więc najważniejsze elementy wybrzeża - pułapki nawigacyjne - i poza uzupełnianiem zapasów wody lub czasem owoców, nie przybijano do brzegu.

5. Basen Przylądkowy i Przylądek Dobrej Nadziei
Na obszarze półpustyni i pustyni aż do Przylądka Dobrej Nadziei spotykano małe osady -porty rybackie lub dla handlu kabotażowego na tym skromnym obszarze. Miejscowe plemiona nie wydawały się ani przesadnie przyjazne, ani przesadnie wrogie - traktowali ekspedycję względem tego jakie były z nią doświadczenia. Niewiele się nauczono z ich języka, ale z tego co zrozumiano, nie mieli wcześniej kontaktu z obcymi - ale mieli z białymi, “z południa”. Postąpiliśmy więc ku południu!
Na obszarze między Przylądkiem Dobrej Nadziei a Przylądkiem Igielnym napotkaliśmy na Federację Plemion Burów. Mówili… w całkiem nieźle zrozumiałym (jak na dziesięć tysięcy lat separacji) języku holenderskim - mieszkańcy np. Federacji Antyfaszystowskiej z dawnej “Holandii”, mogli bez przygotowania lingwistycznego porozmawiać z “Burami” o pogodzie, łowieniu ryb i piwie. Czemu na te tematy, a inne się bardziej zmieniły - to wielka zagadka ludzkości, ale do rozwiązania w późniejszym terminie…
Federacja Plemion Burów cywilizacyjnie stoi na poziomie epoki żelaza, z posiadaniem też broni palnej czarnoprochowej (muszkiety) i wysokim poziomie metalurgii (fryszarnie, pudlingarnie - wytapiają stal. [//Przemysł I]), bez znajomości jednakże np. silników parowych (sic!). Wydawali się być bardzo, bardzo przyjaźni wobec białych z Europy, o której mieli jakoweś legendy. Co prawda na początku zapytali ekspedycję “Czy przynosicie światło Quendich?” ale nie wiedzieli o co w tym, do cholery chodzi, więc ekspedycja nie drążyła tematu, a i Burowie jakoś przestali. Mimo tego falstartu, dalsze kontakty były przyjazne. Od Burów mogliśmy otrzymać zaopatrzenie w część sprzętu (naprawa elementów żelaznych i stalowych, drewno, smoła, żywica) co było miłym zaskoczeniem. Tereny Burów na wybrzeżu sięgają mniej więcej między Przylądkiem Dobrej Nadziei i Przylądkiem Igielnym, z przyczyn “tradycji” poza nie niewykraczających. Dzieli ich od terenów “innych” (czarnych) ludów zawsze co najmniej dwa-trzy dni marszu, czasem przez całkiem urodzajne ziemie…
Zezwolono ekspedycji na założenie na Przylądku Igielnym kotwicowiska i bazy, w której pozostawiono ciężej chorych… oraz kilku członków załogi, którzy w dość szybkim nawet jak na marynarzy czasie zawarli bardzo dobre stosunki z Burkami i w związku z tym położono ich na szali dobrych kontaktów i zostali ożenieni z miejscowymi.
Właściwie, wyszło to nam całkiem na dobre, nawet pomijając to że ekspedycja pozbyła się czterech najbardziej niesubordynowanych marynarzy (czterej gracze w karcioszki, którzy uczyli brydża tubylców wszędzie gdzie dało się zejść na ląd - jeden z ARL, jeden z Antify, jeden ze Stanów Zjednoczonych Europy i Triesteńczyk. Jak się oni dobrali…). Ta czwórka dobrze się nawet dogaduje z miejscowymi i jako jedyni nie narzekali na przymusowy ślub. Nooo pewnie, teraz mają nowe pół miliona potencjalnych frajerów do oskubania w karcioszki…
Uwaga: w Prowincji Przylądkowej potwierdzono duże i eksploatowane złoża metali przemysłowych.

6. Basen Mozambicki i powrót na Przylądek Dobrej Nadziei
Po wpłynięciu na Ocean Indyjski… należy powiedzieć, że wybrzeża dawnej Republiki Południowej Afryki nie zachęcały. Ferdynandn don Gama ocenia je jako “pustynię, mimo wspaniałych możliwości!” - nawet wiosek rybackich i pipidów jakie były na Wybrzeżu Maroka. Właściwie, od Przylądka Dobrej Nadziei-Przylądka Igielnego aż do zawrócenia za miejscem gdzie powinno stać miasto Durban (a nie ma… nic), nie widziano praktycznie żadnego człowieka - nieliczne małe grupy wyglądały na łowców zbieraczy, którzy na widok floty uciekali czym prędzej wgłąb lądu. Bardzo zaniepokoiło to członków ekspedycji.
Z uwagi na uszkodzenia okrętów i statków i niewyjaśnioną pustkę osiedleńczą, postanowiono zawrócić na Przylądek Igielny, gdzie na tymczasowym kotwicowisku prowadzono naprawy. Cokolwiek czeka na Ocenia Indyjskim, lepiej to spotkać na okrętach o jak najlepszym stanie. Po wahaniu postanowiono nie wracać na Wyspy Zielonego Przylądka - tamtejsza baza poprzez radionadajnik co prawda donosiła o możliwym zaopatrzeniu, ale tylko zaopatrzenie w żywność byłoby lepsze niż na Przylądku Igielnym, a powrót by trwał za długo.

Planowane jest w czasie napraw zdobycie dodatkowych informacji o Federacji Plemion Burów - zwłaszcza na temat jej kształcie politycznym (poza tym że mimo struktury plemiennej, sama Federacja ma statut wyglądający jak Rada Nadzorcza jakiejś korporacji). Planowane jest też lepsze poznanie jej kontaktów z plemionami zewnętrznymi, zwłaszcza - co się, do cholery, stało z plemionami na wschód od Przylądka Igielnego?!

Po zakończeniu napraw i uzupełnieniu żywności, na Przylądku Igielnym pozostanie nieduży ale dobrze ufortyfikowany fort z kotwicowiskiem, a eskadra don Gamy wyruszy w kierunku Basenu Mozambickiego.

//Na podstawie pełnej wersji raportu, ewentualne kolonizowanie wszystkich ziem dotąd zbadanych będzie wymagało nie 10, a 9 PK. Wszędzie są też tubylcy, ale teoretycznie da się ich poskromić paciorkami i strzelbami.
Wyjątkiem są Wyspy Zielonego Przylądka (wymagane 6PK, ale mają cywilizację, która może stanąć okoniem) i Prowincja Przylądkowa (Federacja Plemion Burów - de facto jednoprowowy NPC, z 600 tys. ludności i 2WP, możliwa do przyłączenia eventowo. Ewentualne dorzucanie kolonistów - miejsce jeeeest, Burowie zajmują ok 80% prowincji, reszta to niezamieszkany pas na zachodzie i na wschodzie - to do 5PK, wygeneruje dodatkowy 1WP przy przyłączeniu oraz łatwiejsze przekonanie Burów. Kraj Przylądkowy ma potwierdzone i eksploatowane złoża metali przemysłowych).
Wyspy Zielonego Przylądka i Prowincja Przylądkowa są też dostępne do kolonizacji/przyłączenia bez pełnego raportu z wyprawy.
Odpowiedz
#2
Raport z Neobkatrii o wyprawie. Przekazany Porcie (el roberto):

***

Cytat:10003

Dostaliśmy od Neobaktrii - kurtuazyjnie - dokładniejszy raport na temat ubiegłorocznej ekspedycji Jawanów nad Morze Kaspijskie. Według wywiadu, jest on ocenzurowany, ale wyłącznie w kwestiach drażliwych dla Neobkatrii - przygotowań wewnętrznych kraju, fortyfikacji nadgranicznych, metod logistycznych itp.

Ogólnie raport zgadza się z tym co można było się dowiedzieć w pubach i kantynach i co się dowiedzieliśmy "białym wywiadem". Ale jest tam też trochę dodatkowych informacji!
- Przede wszystkim, potwierdzono wszystkie drastyczne szczegóły, w tym na temat znalezionych zjedzonych osiedli tambylców. Raport dla władz Neobaktrii zawiera trochę drastycznych szczegółów, ale co godne uwagi tutaj ludność wyraźnie stawiała opór (nasze raporty z Kaukazu nie były tego takie pewne), co więcej - niektórzy mieszkańcy miasta wyraźnie zostali porwani, ciężko powiedzieć w jakim celu, możliwe że w celach, eee, zachowania mobilnej spiżarni. Z drugiej strony, jeden z błyskotliwych oficerów Neobaktryjskiego wywiadu, specjalista od terenów nad Morzem Kaspijskim, twierdzi że przede wszystkim brakuje ciał ludzi z warstw wyższych - jeśli ktoś nie stawił oporu, to kapłan, skryba czy "inżynier" (mający tajemną wiedzę np. o obsłudze produktów od Jawanów) nie został zarżnięty, a tylko wywieziony. W ogólności jest to pewnie nawet logiczne - ktosie wartościowe do przesłuchania, choć... po co? Niemniej, taki szczegół.
- Po drugie, "latające demony" wspominane przez żołnierzy, w raportach oficerów, oficerów politycznych i przedstawicieli wywiadu wyglądają raczej jak duże mechaniczne obiekty latające. Na tyle zmechanizowane, że wydawały się niewykształconym żołnierzom jak "żywe" demony... ale to może być też kwestia tego że z drugiej strony oficerowie Neobaktrii by BARDZO nie chcieli by to były demony.
Jeśli są to "mechaniczne demony", to wygląda to jakby to były śmigłowce lub tzw. drony (teoretyczne małe, bezzałogowe samoloty/śmigłowce). Na nasze oko co najmniej sIV* tam latały. [//z rozpiski wojsk na koniec wojenki].
- Po trzecie, nacierające małpoludy z włóczniami były równie niepokojąco odporne na ostrzał jak orkowie: nawet pociski o dużej sile obalającej nie zawsze wystarczały. Nawet w niektórych natarciach wyglądały na jeszcze bardziej odporne: szkoda że nie udało się ich zbadać (ciała pozostały w gestii zwycięzcy, którym uciekająca Neobaktria zdecydowanie nie była), ale wygląda na to że ich skóra była pokryta zintegrowaną metaliczną powłoką (sic!) i miały pod tym jeszcze bardzo grubą "miękką" skórę. Kule dum-dum i breneki ze strzelb nie dawały rady, mocne pociski karabinowe potrzebowały za to dwa strzały lub więcej by obalić kogoś takiego... straszne trochę.

Jawanowie się fortyfikują i szykują do obrony, powołują też nowe oddziały; nie jest wiadome, czy podejmą kolejną wyprawę w tamte rejony (jakby nikt nie atakował), ale to na pewno nie w najbliższym czasie. Nasi oficerowie wywiadu i specjaliści od krajów między Portą a Samarytanami i Neobaktrią są skonfundowani i uważają że potrzebujemy więcej danych... a na pewno obsadzenia granic i bycia gotowymi na bezprecedensowy atak.
W razie podjęcia ekspedycji z pewnością możemy liczyć na wsparcie merytoryczne Neobaktrii - wspomniani oficerowie wywiadu Neobaktrii mogliby nam służyć pomocą, co by mogło wydatnie zwiększyć potencjał naukowo-badawczy ekspedycji*.

Nasi spece sugerują też, że w razie problemów wewnętrznych, zwłaszcza związanych z polityką wschodnią, można próbować skierować uwagę opinii publicznej w kraju na kwestie wschodnie (w sensie, na te trudniejsze, jak te wielkie rzezie), może też opublikować fragmenty tego raportu, np. o rzeziach. Nasi imamowie nie są zwolennikami idei "śmierć niewiernym za to że są niewierni!" a przynajmniej nie na ludobójczą skalę, a poza tym nie chcą by ich spotkał taki los i takie zadziałanie może nam dać choć chwilę spokoju wewnętrznego...
...ale może też zmniejszyć ogień Dżihadu w sercach wojowników, to znaczy mogą się wierni bardziej skupiać na wschodzie niż na naszych słusznych podbojach. Wot, zagwozdka.

//*w razie poproszenie Neobaktrii o taką pomoc i jej udzielenia, jeśli do ekspedycji "załączymy" przynajmniej 5K+ w naukowcach, wiedzy badawczej, przyrządach i oficerach wywiadu, dodatkowe wsparcie od Jawanów zwiększy ją przynajmniej o 5K+ (czyli, dla minimum 5+5=10 K+, zamiast 5!).
Odpowiedz
#3
10003


Cytat:Uzyskaliśmy raport z Królestwa Samarytan na temat walk z 10003.
* Przede wszystkim, ze szczegółowego raportu wynika że zdecydowanie atak Małpoludów, ADNOCu i Spaliniarzy był skorelowany i to godzinowo - po prostu po przeanalizowaniu sytuacji wyszło że Małpoludy zaatakowały o czasie, ADNOC miał problem z tym że w pasie przygranicznym zrobiono dodatkowe zapory i rowy co spowolniło go na godzinę, a Spaliniarze zaatakowali całe cztery i pół godziny po Małpoludach (po czasie ataku?) i prawie dokładnie takie opóźnienie osiągnęli przez postój na mieliźnie, nieoznaczonej na ich mapach bo świeżej (ah, ta kupa piachu wywalona z Samarytańskich barek...). Co ciekawe, atak miał być w tej samej godzinie mimo że świt nie był w każdym miejscu ataku o tej samej porze - atakowaliby o świcie wg. czasu ataku Spaliniarzy. Dokładnie to wyliczono, bo w chwili ataku Małpoludów w Kuwejcie był świt, a w Erbil jeszcze nie...
* Małpoludy dysponowały wielkokalibrową bronią wyborową, która do tego była bezodrzutowa - czyli coś w rodzaju małych rakiet odpalanych z ramienia, ale bez głowicy i nie wybuchających, a tylko uderzających energią kinetyczną. Ma duży zasięg, większy niż karabiny - w sensie zasięg i maksymalny i skuteczny. Maksymalny potwierdzony strzał to na dziesięć kilometrów!
Do tego dysponowały bronią rakietową... nazwijmy to "płomienną" - rakiety które wybuchały płonąc białym ogniem. Naukowcy twierdzą, że to wybuchała głowica z czymś w rodzaju granatu fosforowego. Straszne dla żołnierzy, dobrze że użyły tego tylko dwa razy. Samarytanie nie mają pewności, czy to faktycznie Małpoludy strzelały, wiedzą że ich trafiono. Jest hipoteza, że to broń dużego zasięgu strzelana ogniem pośrednim - resztki rakiety potwierdzają że może manewrować w locie, na przykład omijając górę lotem stromotorowym.

uwaga MG: tak, ostatnia wymieniona broń to to samo, co strącało sterowce w ostatniej Wielkiej Wojnie z Orkami, tyle że tam było odpalane z drona. Tutaj - mogłoby być, ale w końcu nie było, odpalono to faktycznie "zza góry", jako artylerię programowalną, by uciszyć kawałek linii.
Odpowiedz