2022-12-05, 19:55
By wszystko było w jednym miejscu, bo klnę szukając.
*******************************
*******************************
Cytat:Raport don Gamy z 10001
(Richtus, Gandzia, Milord)
[Skrót raportu; nie zawiera m.in. szczegółowego dziennika, w którym widać jak bardzo przeszkadzały warunki pogodowe. Wyprawa większość czasu dla oszczędności paliwa płynęła na żaglach, stąd powolność… ale i zasięg, liczony od bazy zaopatrzeniowej, a niekoniecznie od miejsca z paliwem…]
1. Przepłynięcie obok Maroka
Piraci Marokańscy, w obliczu sponsorów wyprawy jak i siły samej eskadry osłonowej wyprawy, nie narzucali się swoją obecnością. Wyprawa skatalogowała część wybrzeży Maroka. Nie dostrzeżono większych miast za Marakeszem - nawet A107, należąca do Republiki Szamańskiej, ma tylko wioski rybackie i senne pipidówy. To znaczy obserwowano bazę morską: pustą, żadnych statków i okrętów tam nie było… aż dziw, bo to świetne miejsce na pobieranie “myta”. Ferdynand nawiązał kontakt z załogą bazy morskiej; wymieniono kurtuazyjne prezenty i po stwierdzeniu że tubylcy nie mają pojęcia co jest na południe od nich wybrzeżem - popłynięto dalej.
2. Wyspy Zielonego Przylądka
Na wysokości miejsca gdzie Wybrzeże Maroka przechodzi w “Basen Gwinejski”, poza obserwacją wybrzeża i nawiązywaniem kontaktów z tubylcami, sprawdzono pierwszy z celów wyprawy: Wyspy Zielonego Przylądka. Leżą one już na Basenie Gwinejskim, ale w jego północnej części; były od początku uznawane za dobre miejsce na dodatkową bazę zostawioną za plecami.
Na Wyspach odkryto społeczność tambylców i to dobrze zorganizowaną; ich życie zdawało się gromadzić przede wszystkim wokół zachodniej części wysp, zarówno tej zdatnej do uprawy roli jak i wokół największych wulkanów tychże Wysp. Wyprawa została przyjęta dobrze: wyznaczono wyprawie całą wyspę Boa Vista jako potencjalną bazę. Zbudowano tam kilka budynków i prymitywny fort tudzież port.
Ferdynand don Gama próbował nawiązać kontakt z władzami Wysp Zielonego Przylądka, ale napotykał na mur uprzejmej obojętności; nie okazywano wrogości, w rzeczy samej zakupywano drogą handlu wymiennego towary niedostępne na suchej i pustynnej Boa Vista (głównie drewno, ale też zwierzęta hodowlane - mięso), nawet dano trochę podarków w postaci świeżych ryb. W trakcie tych prób, zauważono raz - jeden jedyny raz - białe osoby wśród czarnych miejscowych. Co więcej, według niektórzych marynarzy (brakuje zdjęć!) miały one spiczaste uszy, “niezwykłą urodę” i tambylcy okazywali im czcię i wyraźnie uznawali jak za osoby najwyższego szacunku.
Na pytania o roboczo nazwane “elfy”, tambylcy odpowiedzieli po swojemu uprzejmym milczeniem - tym razem dołączając za darmo towary których wtedy najbardziej potrzebowała ekspedycja… by ruszyć dalej. Zrozumiano aluzję i tematu nie drążono (i don Gama sądzi że dzięki temu tydzień później, tuż przed dalszym rejsem, otrzymali “prezent” w postaci świeżego prowiantu, oraz miejscowe alkohole - w tym zupełnie niezłe wino daktylowe).
Załoga bazy-portu składała się w tym miejscu z osób które już się rozchorowały na różne sposoby, oraz kartografa, lingwisty i podobnych (akurat też tych bardziej chorych). Prowadzone są badania nad tambylcami i wyspami, w kategoriach praktycznych - nanoszenie map wybrzeży wysp mniej zaludnionych, jak i ustalanie najbardziej wartościowych dla tambylców przedmiotów na handel.
3. Zatoka Gwinejska “[Basen Gwinejski” - “Zatoka Beninu”]
Wyprawa po wypłynięciu z Wysp Zielonego Przylądka, ruszyła dalej wzdłuż tzw. Wybrzeża Kości Słoniowej a potem - wybrzeża Zatoki Gwinejskiej. Don Gama miał tłumaczy, niewolników z Agysimby których zakupiono od Kartaginy i wyzwolono - znali miejscowy język, choć żaden z nich przed Kartaginą nie widział Morza… wywodzili się z terenów na północny-wschód od Zatoki Gwinejskiej. Nie mogli więc przygotować go na wodzów dość serdecznie witających białych, choć spodziewających się że Ci kupią od nich niewolników… pieprzone Królestwo Piratów… w każdym razie nawet po wyjaśnieniu tej wątpliwości byli nastawieni pozytywnie - ekspedycja miała dla nich duże ilości stalowych siekier, strzelb gładkolufowych i przydatnych urządzeń mechanicznych.
Czego nie wiedziano i co wzbudziło pewien szok, to fakt że niektórzy z ważniejszych wodzów mieli sprzęty jeszcze bardziej zaawansowane. Z pewnością Kartagina na południe nie sprzedaje lamp elektrycznych, generatorów prądu ani nawet patefonów - a takie rzeczy mieli najważniejsi wodzowie, wyraźnie skądś zdobyte drogą handlu… według nich “ze wschodu” (nie od wybrzeża! nie spodziewali się że my coś takiego będziemy mieć!)
…poświęcono jeden z patefonów wyprawy wraz z kilkoma płytami (kiedyś załoga “Rammsteina” wybaczy nam zubożenie kantyny, na pewno kiedyś wybaczą…) i okazało się że ten dar był uważany za iście królewski - znali się na takiej technice i skąd to mieli. Skąd? Ciężko powiedzieć.
Na pewno można powiedzieć, że na wybrzeżu Zatoki Gwinejskiej są ludy o wyższym poziomie technologicznym niż mogłoby się wydawać - wczesna epoka żelaza, oraz zaskakujące technologiczne cacuszka. Tubylcy relatywnie przyjaźni, choć wyraźnie spodziewali się że przyjedziemy z siatkami do łapania niewolników (których mieli już spakowanych i wypytywali czemu w tym roku nikt nie przypłynął… zdaje się że pływają tu ludzie z Wolnego portu Marrakesz).
Poza wielkimi chęciami do niewolnictwa, region wyraźnie jest bogaty w złoto: oni je cenią, bo europejczycy je cenią, ale z pewnością da się robić korzystne interesy. Choć na pewno należy nie być zwiedziony ichnią serdecznością do handlu: kto wie czy gdyby ekspedycja nie była tak uzbrojona, nie wpadliby na pomysł “ile mogliby gdzieś dalej kosztować biali niewolnicy?” - a z kimś dalej na wschodzie wyraźnie przeca handlują…
4. Basen Angolski
Na południe od Zatoki Gwinejskiej, płynąc wzdłuż wybrzeży Afryki były napotykane coraz bardziej nieprzychylne plemiona… i coraz bardziej też prymitywne. Mniej więcej od okolic ujścia rzeki Kongo aż do południowych obszarów pustyni Namib grupy mieszkańców (bo nie plemiona) znajdowały się na poziomie epoki kamiennej i strzelały z łuków na każde próby kontaktu. Nie widząc sensu w kontaktach z nimi - co z tego że ich się pokona, jak tu chodzi o informacje? Poza tym: jak pokonać ludzi, którzy na widok okrętów z napędem parowym i działami odtylcowymi, mimo pokazu uzbrojenia, nie boją się strzelać i to nawet zapalonymi strzałami? Można ich zabić, ale nie podbić…
Notowano więc najważniejsze elementy wybrzeża - pułapki nawigacyjne - i poza uzupełnianiem zapasów wody lub czasem owoców, nie przybijano do brzegu.
5. Basen Przylądkowy i Przylądek Dobrej Nadziei
Na obszarze półpustyni i pustyni aż do Przylądka Dobrej Nadziei spotykano małe osady -porty rybackie lub dla handlu kabotażowego na tym skromnym obszarze. Miejscowe plemiona nie wydawały się ani przesadnie przyjazne, ani przesadnie wrogie - traktowali ekspedycję względem tego jakie były z nią doświadczenia. Niewiele się nauczono z ich języka, ale z tego co zrozumiano, nie mieli wcześniej kontaktu z obcymi - ale mieli z białymi, “z południa”. Postąpiliśmy więc ku południu!
Na obszarze między Przylądkiem Dobrej Nadziei a Przylądkiem Igielnym napotkaliśmy na Federację Plemion Burów. Mówili… w całkiem nieźle zrozumiałym (jak na dziesięć tysięcy lat separacji) języku holenderskim - mieszkańcy np. Federacji Antyfaszystowskiej z dawnej “Holandii”, mogli bez przygotowania lingwistycznego porozmawiać z “Burami” o pogodzie, łowieniu ryb i piwie. Czemu na te tematy, a inne się bardziej zmieniły - to wielka zagadka ludzkości, ale do rozwiązania w późniejszym terminie…
Federacja Plemion Burów cywilizacyjnie stoi na poziomie epoki żelaza, z posiadaniem też broni palnej czarnoprochowej (muszkiety) i wysokim poziomie metalurgii (fryszarnie, pudlingarnie - wytapiają stal. [//Przemysł I]), bez znajomości jednakże np. silników parowych (sic!). Wydawali się być bardzo, bardzo przyjaźni wobec białych z Europy, o której mieli jakoweś legendy. Co prawda na początku zapytali ekspedycję “Czy przynosicie światło Quendich?” ale nie wiedzieli o co w tym, do cholery chodzi, więc ekspedycja nie drążyła tematu, a i Burowie jakoś przestali. Mimo tego falstartu, dalsze kontakty były przyjazne. Od Burów mogliśmy otrzymać zaopatrzenie w część sprzętu (naprawa elementów żelaznych i stalowych, drewno, smoła, żywica) co było miłym zaskoczeniem. Tereny Burów na wybrzeżu sięgają mniej więcej między Przylądkiem Dobrej Nadziei i Przylądkiem Igielnym, z przyczyn “tradycji” poza nie niewykraczających. Dzieli ich od terenów “innych” (czarnych) ludów zawsze co najmniej dwa-trzy dni marszu, czasem przez całkiem urodzajne ziemie…
Zezwolono ekspedycji na założenie na Przylądku Igielnym kotwicowiska i bazy, w której pozostawiono ciężej chorych… oraz kilku członków załogi, którzy w dość szybkim nawet jak na marynarzy czasie zawarli bardzo dobre stosunki z Burkami i w związku z tym położono ich na szali dobrych kontaktów i zostali ożenieni z miejscowymi.
Właściwie, wyszło to nam całkiem na dobre, nawet pomijając to że ekspedycja pozbyła się czterech najbardziej niesubordynowanych marynarzy (czterej gracze w karcioszki, którzy uczyli brydża tubylców wszędzie gdzie dało się zejść na ląd - jeden z ARL, jeden z Antify, jeden ze Stanów Zjednoczonych Europy i Triesteńczyk. Jak się oni dobrali…). Ta czwórka dobrze się nawet dogaduje z miejscowymi i jako jedyni nie narzekali na przymusowy ślub. Nooo pewnie, teraz mają nowe pół miliona potencjalnych frajerów do oskubania w karcioszki…
Uwaga: w Prowincji Przylądkowej potwierdzono duże i eksploatowane złoża metali przemysłowych.
6. Basen Mozambicki i powrót na Przylądek Dobrej Nadziei
Po wpłynięciu na Ocean Indyjski… należy powiedzieć, że wybrzeża dawnej Republiki Południowej Afryki nie zachęcały. Ferdynandn don Gama ocenia je jako “pustynię, mimo wspaniałych możliwości!” - nawet wiosek rybackich i pipidów jakie były na Wybrzeżu Maroka. Właściwie, od Przylądka Dobrej Nadziei-Przylądka Igielnego aż do zawrócenia za miejscem gdzie powinno stać miasto Durban (a nie ma… nic), nie widziano praktycznie żadnego człowieka - nieliczne małe grupy wyglądały na łowców zbieraczy, którzy na widok floty uciekali czym prędzej wgłąb lądu. Bardzo zaniepokoiło to członków ekspedycji.
Z uwagi na uszkodzenia okrętów i statków i niewyjaśnioną pustkę osiedleńczą, postanowiono zawrócić na Przylądek Igielny, gdzie na tymczasowym kotwicowisku prowadzono naprawy. Cokolwiek czeka na Ocenia Indyjskim, lepiej to spotkać na okrętach o jak najlepszym stanie. Po wahaniu postanowiono nie wracać na Wyspy Zielonego Przylądka - tamtejsza baza poprzez radionadajnik co prawda donosiła o możliwym zaopatrzeniu, ale tylko zaopatrzenie w żywność byłoby lepsze niż na Przylądku Igielnym, a powrót by trwał za długo.
Planowane jest w czasie napraw zdobycie dodatkowych informacji o Federacji Plemion Burów - zwłaszcza na temat jej kształcie politycznym (poza tym że mimo struktury plemiennej, sama Federacja ma statut wyglądający jak Rada Nadzorcza jakiejś korporacji). Planowane jest też lepsze poznanie jej kontaktów z plemionami zewnętrznymi, zwłaszcza - co się, do cholery, stało z plemionami na wschód od Przylądka Igielnego?!
Po zakończeniu napraw i uzupełnieniu żywności, na Przylądku Igielnym pozostanie nieduży ale dobrze ufortyfikowany fort z kotwicowiskiem, a eskadra don Gamy wyruszy w kierunku Basenu Mozambickiego.
//Na podstawie pełnej wersji raportu, ewentualne kolonizowanie wszystkich ziem dotąd zbadanych będzie wymagało nie 10, a 9 PK. Wszędzie są też tubylcy, ale teoretycznie da się ich poskromić paciorkami i strzelbami.
Wyjątkiem są Wyspy Zielonego Przylądka (wymagane 6PK, ale mają cywilizację, która może stanąć okoniem) i Prowincja Przylądkowa (Federacja Plemion Burów - de facto jednoprowowy NPC, z 600 tys. ludności i 2WP, możliwa do przyłączenia eventowo. Ewentualne dorzucanie kolonistów - miejsce jeeeest, Burowie zajmują ok 80% prowincji, reszta to niezamieszkany pas na zachodzie i na wschodzie - to do 5PK, wygeneruje dodatkowy 1WP przy przyłączeniu oraz łatwiejsze przekonanie Burów. Kraj Przylądkowy ma potwierdzone i eksploatowane złoża metali przemysłowych).
Wyspy Zielonego Przylądka i Prowincja Przylądkowa są też dostępne do kolonizacji/przyłączenia bez pełnego raportu z wyprawy.