2023-10-14, 16:38
10008/10009
Porta Ottomańska Kryzys End Timesów zaczęła znacząco gorzej niż większość innych mocarstw Europy. Przede wszystkim, dufając w siłę swoich fortyfikacji nadgranicznych na Kaukazie, zaniedbano komponent ruchomy sił zbrojnych - uznano że same wojska piechoty wystarczą... a siły ruchome miały mieć zadanie, eee, gdzie indziej, gdzie doszłyby aż do największej rzeki kraju zajmując jego ważne regiony... Czy to ważne, gdzie? Wszelkie niesnaski musiały być odłożone na plan dalszy, gdy Neobaktria wysyłała rozpaczliwe komunikaty radiowe, Stejo walczyło z orkami morskimi, SZE z Eskadrą Dalekowschodnią co okrążyła Afrykę, a Orkowie robili Gondorowi i Konfederacji bardzo brzydkie rzeczy... - tak, na pewno nikt nie będzie się zastanawiał gdzie, co i jak miało być...
Tymczasem jednak, siły Porty musiały być desperacko przerzucone na wschód, najpierw siły lotnicze na dalekim zasięgu, potem zrzuty piechoty szturmowej z małej wysokości, na końcu eszelony z ciężkim sprzętem... część jednostek mobilnych nie mogła trafić na wschód, na Front, bo musiała zabezpieczyć granicę południową - wysłano nawet mały korpusik wsparcia do Samarytan do Hamy, ot w celu zapewnienia jakiejkolwiek stabilizacji... ogólnie udało się ustabilizować Front [//o czym więcej w odpowiedniej wojnie], ale straty się wydarzyły. Przede wszystkim, dużo małych a dobrze ukrywających się jednostek zrobotyzowanych przedostało się do Porty w celu dokonywania dywersji; część zdesantowało się motolotniami lub spadło z bombowców stratosferycznych na spadochronach. Ogólnie, zrobiło się bezhołowie, a wyposażone przeciwpancernie wojsko lub milicja nie mogły być wszędzie.
Warto dodać, że podobny problem wydarzył się w Konfederacji - ale na znacznie mniejszą skalę, więc stłumiony - i w Gondorze - ale tam nie ustabilizowano za bardzo linii frontu, więc to tak naprawdę już nie jest problem. Za to w Porcie zgodnie z postulatami merkeyizmu problem sprywatyzowano, bo ujawnił się tajny zakon Zabójców Maszyn, przede wszystkim Szkoły Niedźwiedzia i Szkoły Karakala...
Tak właśnie było. A chodziło tylko o to że ten Zabójca Maszyn chciał mieć dojście do grododzierżcy, by dostać zlecenie na rozbrojenie robota-sabotażysty, który grasował w pałacu gubernatorskim... ale to już dłuższa historia.
// event bierze udział w konkursie na inspirowany event!
z uwagi na NPCyzację, zostaje mi tylko
Porta Ottomańska Kryzys End Timesów zaczęła znacząco gorzej niż większość innych mocarstw Europy. Przede wszystkim, dufając w siłę swoich fortyfikacji nadgranicznych na Kaukazie, zaniedbano komponent ruchomy sił zbrojnych - uznano że same wojska piechoty wystarczą... a siły ruchome miały mieć zadanie, eee, gdzie indziej, gdzie doszłyby aż do największej rzeki kraju zajmując jego ważne regiony... Czy to ważne, gdzie? Wszelkie niesnaski musiały być odłożone na plan dalszy, gdy Neobaktria wysyłała rozpaczliwe komunikaty radiowe, Stejo walczyło z orkami morskimi, SZE z Eskadrą Dalekowschodnią co okrążyła Afrykę, a Orkowie robili Gondorowi i Konfederacji bardzo brzydkie rzeczy... - tak, na pewno nikt nie będzie się zastanawiał gdzie, co i jak miało być...
Tymczasem jednak, siły Porty musiały być desperacko przerzucone na wschód, najpierw siły lotnicze na dalekim zasięgu, potem zrzuty piechoty szturmowej z małej wysokości, na końcu eszelony z ciężkim sprzętem... część jednostek mobilnych nie mogła trafić na wschód, na Front, bo musiała zabezpieczyć granicę południową - wysłano nawet mały korpusik wsparcia do Samarytan do Hamy, ot w celu zapewnienia jakiejkolwiek stabilizacji... ogólnie udało się ustabilizować Front [//o czym więcej w odpowiedniej wojnie], ale straty się wydarzyły. Przede wszystkim, dużo małych a dobrze ukrywających się jednostek zrobotyzowanych przedostało się do Porty w celu dokonywania dywersji; część zdesantowało się motolotniami lub spadło z bombowców stratosferycznych na spadochronach. Ogólnie, zrobiło się bezhołowie, a wyposażone przeciwpancernie wojsko lub milicja nie mogły być wszędzie.
Warto dodać, że podobny problem wydarzył się w Konfederacji - ale na znacznie mniejszą skalę, więc stłumiony - i w Gondorze - ale tam nie ustabilizowano za bardzo linii frontu, więc to tak naprawdę już nie jest problem. Za to w Porcie zgodnie z postulatami merkeyizmu problem sprywatyzowano, bo ujawnił się tajny zakon Zabójców Maszyn, przede wszystkim Szkoły Niedźwiedzia i Szkoły Karakala...
Cytat:Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Suwaka Błyskawicznego. Szedł pieszo, a objuczonego muła prowadził za uzdę. Było późne popołudnie i kramy powroźników i rymarzy były już zamknięte, a uliczka pusta. Było ciepło, a człowiek ten miał na sobie czarny płaszcz narzucony na ramiona. Zwracał uwagę.
Zatrzymał się przed gospodą "Stary Manzikert", postał chwilę, posłuchał gwaru głosów. Gospoda, jak zwykle o tej porze, była pełna ludzi. Nieznajomy nie wszedł do "Starego Manzikertu". Pociągnął konia dalej, w dół uliczki. Tam była druga karczma, mniejsza, nazywała się - "Pod Krewetką". Tu było pusto. Karczma nie miała najlepszej sławy.
Karczmarz uniósł głowę znad beczki kiszonych ogórków i zmierzył gościa wzrokiem. Obcy, ciągle w płaszczu, stał przed szynkwasem sztywno, nieruchomo, milczał.
- Co podać?
- Mleka - rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny. Karczmarz wytarł ręce o płócienny fartuch i napełnił gliniany kufel. Kufel był wyszczerbiony.
Nieznajomy nie był stary, ale włosy miał prawie zupełnie białe. Pod płaszczem nosił wytarty skórzany kubrak, sznurowany pod szyją i na ramionach.
Kiedy ściągnął swój płaszcz, wszyscy zauważyli, że na pasie za plecami miał dwa karabiny.
Nie było w tym nic dziwnego, ostatnimi czasy prawie wszyscy chodzili z bronią, ale nikt nie nosił karabinów na plecach niby łuku czy kołczana. Nieznajomy nie usiadł za stołem, pomiędzy nielicznymi gośćmi, stał dalej przy szynkwasie, godząc w karczmarza przenikliwymi oczami. Pociągnął z kufla.
- Izby na nocleg szukam.
- Nie ma - burknął karczmarz, patrząc na buty gościa, zakurzone i brudne.
- W "Starym Manzikercie" pytajcie.
- Tu bym wolał.
- Nie ma - karczmarz rozpoznał wreszcie akcent nieznajomego. To był Ukrainiec.
- Zapłacę - rzekł obcy cicho, jak gdyby niepewnie. Wtedy właśnie zaczęła się ta cała paskudna historia. Ciapaty drągal, który od chwili wejścia obcego nie spuszczał z niego ponurego wzroku, wstał i podszedł do szynkwasu. Dwójka jego towarzyszy stanęła z tyłu, nie dalej niż dwa kroki.
- Nie ma miejsca, hultaju, kozacki włóczęgo - charknął ospowaty, stając tuż obok nieznajomego. - Nie trzeba nam takich jak ty tu, w Porcie. To porządne
IMPERIUM!
Nieznajomy wziął swój kufel i odsunął się. Spojrzał na karczmarza, ale ten unikał jego wzroku. Ani mu było w głowie bronić Ukrańca. W końcu, kto lubił Ukrów?
- Każdy Ukr to złodziej - ciągnął ospowaty, zionąc piwem, czosnkiem i złością. - Słyszysz, co mówię, pokrzywniku?
- Nie słyszy. Łajno ma w uszach - rzekł jeden z tych z tyłu, a drugi zarechotał.
- Płać i wynoś się! - wrzasnął dziobaty. Nieznajomy dopiero teraz spojrzał na niego.
- Mleko skończę.
- Pomożemy ci - syknął drągal. Wytrącił Kozakowi kufel z ręki i jednocześnie chwytając go za ramię, wpił palce w rzemień przecinający skosem pierś obcego. Jeden z tych z tyłu wzniósł pięść do uderzenia. Obcy zwinął się w miejscu, wytrącając ospowatego z równowagi. Wyciągnął pistolet z kieszeni i błysnął krótko w świetle kaganków. Zakotłowało się. Krzyk. Ktoś z pozostałych gości runął ku wyjściu. Z trzaskiem upadło krzesło, głucho mlasnęły o podłogę gliniane naczynia.
Karczmarz - usta mu dygotały - patrzył na odstrzelony mózg ospowatego, który wczepiwszy palce w brzeg szynkwasu, osuwał się, niknął z oczu, jak gdyby
tonął. Tamci dwaj leżeli na podłodze. Jeden nieruchomo, drugi wił się i drgał w rosnącej szybko ciemnej kałuży. W powietrzu wibrował, świdrując uszy, cienki, histeryczny krzyk kobiety. Karczmarz zatrząsł się, zaczerpnął tchu i zaczął wymiotować.
Nieznajomy cofnął się pod ścianę. Skurczony, spięty, czujny. Pistolet trzymał oburącz, wodząc końcem lufy w powietrzu. Nikt się nie ruszał. Zgroza, jak zimne błoto, oblepiła twarze, skrępowała członki, zatkała gardła; Strażnicy wpadli do karczmy z hukiem i szczękiem, we trzech. Musieli być w pobliżu. Okręcone rzemieniami pałki mieli w pogotowiu, ale na widok trupów natychmiast dobyli rewolwerów. Kozak przylgnął plecami do ściany, lewą ręką wyciągnął zapasowy magazynek z cholewy.
- Rzuć to! - wrzasnął jeden ze strażników rozdygotanym głosem. - Rzuć to, zbóju! Pójdziesz z nami!
Drugi strażnik kopnął stół, nie pozwalający mu obejść Riva z boku.
- Leć po ludzi, Treska! - krzyknął do trzeciego, trzymającego się bliżej drzwi.
- Nie trzeba - rzekł nieznajomy, opuszczając pistolet - Sam pójdę.
- Pójdziesz, psie nasienie, ale na powrozie! - rozdarł się ten rozdygotany. - Rzuć pistolet, bo ci łeb rozwalę!
Riv wyprostował się. Szybko chwycił kolbę pod lewą pachę, a prawą, wyciągnął zza pazuchy granat obronny, wyciągnął go w stronę strażników i wyciągnął zawleczkę, przytrzymując tylko kciukiem by nie wybuchł.
Strażnicy momentalnie cofnęli się, instynktownie zasłaniając twarze przedramionami.
Któryś z gości zerwał się, inny znowu pomknął ku drzwiom. Kobieta znów zakrzyczała, dziko, przeraźliwie.
- Sam pójdę - powtórzył nieznajomy dźwięcznym, metalicznym głosem. - A wy trzej przodem. Prowadźcie do grododzierżcy. Drogi nie znam.
- Tak, panie - wymamrotał strażnik, opuszczając głowę. Ruszył ku wyjściu, oglądając się niepewnie. Dwaj pozostali wyszli za nim, tyłem, pospiesznie.
Nieznajomy poszedł w ślad, chowając pistolet i magazynek do kieszeni, ale wciąż trzymając granat. Gdy wymijali stoły, goście chowali się pod nimi, jakby to mogło coś pomóc na tego chorego pojeba.
Tak właśnie było. A chodziło tylko o to że ten Zabójca Maszyn chciał mieć dojście do grododzierżcy, by dostać zlecenie na rozbrojenie robota-sabotażysty, który grasował w pałacu gubernatorskim... ale to już dłuższa historia.
// event bierze udział w konkursie na inspirowany event!
z uwagi na NPCyzację, zostaje mi tylko